Szkoła rodzenia

00:40

W końcu się tam wybrałam. Mąż nie chce słyszeć o tym, żeby tam się ze mną pojawiać, ale mi to nie przeszkodziło w zapisaniu się. W końcu to ja mam dwie lewe ręce w stosunku do maluchów, podczas gdy on właściwie wychowywał młodszego brata, bo spora różnica wieku jest między nimi.

I wszystko byłoby ok, gdyby nie moje przeklęte godziny pracy- od 10 do 18, w praktyce na miejscu trzeba być pół godziny przed czasem, a i punktualnie nigdy się nie wyjdzie. Nie to, że narzekam na swoją pracę - bardzo ją lubię - ale to są przecież jedyne godziny, w których są otwarte sklepy w centrum- poza jakimiś warzywniakami i galeriami handlowymi, a tam jest wszystko najdroższe, ciężko spotkać coś ciekawego, a kasa na duperele idzie jak woda.

I ostatnio strasznie mi głupio - bo chcę być fair wobec Szefa, wobec współpracownicy (Moniczka jest super:)), ale ostatnio tyle spraw jest do załatwienia- zakupy i formalności ślubne, lekarze, badania, teraz ta szkoła rodzenia i muszę jeszcze wyrobić książeczkę ubezpieczeniową - a wszystko właśnie w tych godzinach...

Jednak tragedii ze szkołą rodzenia (rany jak to się okropnie nazywa) nie ma - znalazły się jedne zajęcia gimnastyczne, które godzinowo mi odpowiadają pod względem pracy, 8.30-9.30. Tylko, że to są takie godziny, że ani samej mi się nie będzie chciało jechać, ani mąż mnie nie zawiezie - bo wychodzi zarabiać ;) o 7. Wstajemy (tzn. otwieramy oczy ;)) o 6 rano, więc czasu niby wystarczająco dużo, żeby wstać, umyć i wysuszyć głowę, zjeść śniadanie, troszkę odpocząć i wyjść na czas, ale istnieje pewien problem - komputer, the czasopożeracz, do którego nie ma opcji abym nie podeszła o poranku przed śniadaniem, podczas i po.

Na gimnastykę zapisałam się 2x w tygodniu- od najbliższego poniedziałku aż po poród, i na zajęcia teoretyczne, na które aby uczęszczać, będę musiała uciekać pół godziny przed końcem pracy. Mam zaznaczone zajęcia najważniejsze, na których nie może mnie zabraknąć, bo wtedy są przekazywane najistotniejsze informacje. A na resztę dobrze, jakbym się przeszła, ale to już nie takie ważne. Są jeszcze 2 spotkania w parach - z partnerem - jak o tym powiedziałam, mój A. mnie wyśmiał:P On ma to szczęście, że wie jak trzymać dziecko, jak je ubrać i umyć. A jak ja będę musiała z dzieckiem coś zrobić to mam wrażenie, że stanę w bezruchu i określę to zadanie jako mission impossible..

Podobne wpisy:

0 komentarzy

O czym teraz myślisz?