Urodziłam! :)

12:43

Już od 2 dni miałam się pochwalić ale nie miałam siły. Dzisiejsza noc była prawie spokojna, więc zabieram się do opisu :)

- Nie ma wskazań, aby kłaść panią do szpitala. Ale ja miejsc nie żałuję, jak pani bardzo chce, to możemy panią położyć...
Dostałam się na patologię ciąży, po raz drugi, i postanowiłam, że bez dziecka nie wyjdę. Szyjka już nie taka zakopana, zostały 2 cm (no w końcu!). Brzuch zaczyna coś pobolewać (powiadają, że to dobry objaw, przepowiadający poród, więc nie marudzę tylko się cieszę, że mi ten brzuch przeszkadza). Szybka kolacja i do łóżka - bo mimo, że poszłam na izbę przyjęć wczesną porą, to formalności i tempo, w jakim wszyscy się mną (jak i innymi) zajmowali było wolniejsze od żółwiego.

A w nocy - koniec świata - myślałam że mi ten brzuch zaraz odpadnie. Boli, przestanie, boli, przestanie. Skurcz to ja sobie wyobrażałam - tak jak to w szkole rodzenia mówili - jako uczucie podobne do kija wkładanego przez gardło, uciskającego brzuch. U mnie skurczem - jak się okazało - był właśnie ten ból w podbrzuszu. I złapie, i puści, i złapie, i puści. Co zasnę, to się budzę, skręcam się z bólu, przejdzie, znowu prawie usnę i znowu mnie łapie. Po każdym skurczu zmiana boku do spania, bo na tamtym jakoś niewygodnie, więc po godzinie brakuje pozycji do spania - wszystkie boki wyleżane. Kiedy wstało słońce, zaczęłam sprawdzać, co ile mnie te skurcze mnie łapią. Obstawiałam coś koło 10-15 minut, okazało się 6-8 minut. Po śniadaniu co 3-8 minut. Zapytałam, kiedy się zgłaszać z tymi skurczami - mają być co 5 minut przez 2 godziny. Postanowiłam te skurcze 'rozchodzić' -może przybiorą tempo. Przybrały. Położyłam się na chwilę, bo mi się słabo zrobiło- zwolniły. A potem nie chciały przyspieszyć i się wkurzałam, że w ogóle mi do głowy przyszedł ten odpoczynek na łóżku.

Lekarz mnie zbadał, powiedział, że rozwarcie dalej na 2 cm, i za kilka godzin powinno się coś dziać. A jak się nie zacznie, to mnie wspomogą swoimi chemikaliami, tzn oxytocyną, i nie będzie wyboru - będzie się musiało zacząć dziać. W końcu! - pomyślałam sobie. Postanowione - jadę na porodówkę za 2 godziny. Do tego czasu ciągle chodziłam - i zero odpoczynku- też postanowione.

Poszłam na porodówkę. Mama łzy w oczach, ciotka patrzy na mnie jak na ufo, że się nie boję tylko mam uśmiech od ucha do ucha... no i że nie poszłam na cesarkę do prywatnego tak jak ona, tylko rodzić naturalnie chcę. Wariatka - pomyślała, ja jej odpowiedziałam podobnym spojrzeniem, i podreptaliśmy w żółwim tempie (to już ze względu na moje skurcze) na tą porodówkę.

Jak się okazało - na porodówce było super, zupełnie inaczej niż myślałam. Nie chciałam się na nic nastawiać, ale myślałam, że zbyt fajnie nie będzie, a tu taka miła niespodzianka. Wielka pojedyncza sala (jedna z trzech czy czterech), wyremontowana, na suficie wisi oko Saurona skrzyżowane z transformersem (czyli taka przerośnięta, nowoczesna lampa dentystyczna), wygodne nowe łóżko porodowe, nowy sprzęt do KTG (nie to, co na izbie przyjęć :P ), rolety w oknach i ogólnie fajne kolorki wszędzie - leżałam tam jak królewna ^^ . Skurcz, spokój, skurcz, spokój, skurcz, spokój. Nie można się ruszać. Na leżąco oczywiście skurcze raz na 10 minut. Nie wiadomo czy rodzę, czy nie. Zapodali oxytocynę, zadzwonili po anestezjologa - bo z bólu nie planowałam tam umierać, znieczulenie obowiązkowo! No i się zaczęło..

Muszę przyznać, że z całego porodu najmniej przyjemnie pamiętam właśnie to cholerne znieczulenie, co mi je w kręgosłup wkłuli, że aż się cała wzdrygnęłam - jakiś taki odruch bezwarunkowy po wkłuciu - a potem się martwiłam, że może coś nie tak poszło, bo się poruszyłam. A że za dużo tego dnia nie piłam, to mi się po znieczuleniu źle zrobiło. To tętno spadło. To coś mrowieje. To na wymioty coś zaczyna zbierać. To zimno w nogi. Po 10 minutach sytuacja się ustabilizowała - wszystko ok, tylko.. skurczów nie czuję! I nie wiadomo - skurczów nie ma, czy znieczulenie jest po prostu takie mocne. Pytają się mnie czy czuję skurcze, ale nie mówią, czy je mam. No to ja już tam cała w stresie bo znowu nie wiem, czy wyjdę z dzieckiem, czy z brzuchem!

Wszystko okazało się w porządku, chemikalia przyspieszające skurcze zaczynały powoli działać, na na znieczuleniu mogłam troszkę przysnąć i tak mi zleciało od 14 do zmroku. W między czasie dorzucili mi jeszcze jedną dawkę znieczulenia. Ja, przewrażliwiona już na punkcie tych skurczów podczas znieczulenia, zwlekałam z prośbą o znieczulenie do ostatniej chwili, aż ból mi wyjątkowo przeszkadzał, i to był chyba lekki błąd, bo jak poprosiłam o jeszcze jedną dawkę - przyszła anestezjolog, razem z położną, położna zagląda gdzie trzeba - bez znieczulenia, tutaj już rodzimy!

Em... przez cały czas byłam spokojna, starałam się nie denerwować, nie stresować, ale w tym momencie troszkę zwątpiłam - skurcze ze znieczuleniem a poród bez? Ledwo wytrzymywałam już te skurcze, znieczulenie prawie odeszło. Miałam za to w pamięci film z Discovery, na którym jakaś afrykanka rodziła w polu, z koleżanką, bez jęków, pisków - tylko raz-dwa-i-już. Wmawiałam sobie, że kobiety niepotrzebnie sięstresują, napinają, mają w głowie mętlik i stąd te traumy na porodówkach.

Dopadł mnie skurcz, a położna do mnie - PRZYJ! - jak na filmie. Aż mnie to rozśmieszyło, bo to scena typowo filmowa, a nie życiowa! A tu taka niespodzianka.. hehe. Dobry humor podczas porodu bardzo mnie zdziwił.

Szybko sobie wygrzebałam z pamięci, jak to mi kazali przeć w szkole rodzenia - pyk pyk, oddech, znowu pyk pyk, skurcz minął. Chwaliły mnie tam w między czasie co mnie strasznie denerwowało - bo wszystkich chwalą a ja nie taka głupia, żeby w to wierzyć, że jestem taka super, i że mi tak super idzie, i w ogóle wszystko jest super. Drugi skurcz, znowu krzyczały, żeby poprzeć - więc ja posłusznie wykonałam rozkaz jeszcze raz i.. poczułam jak wyszła główka do końca. Oddech. Przyj! Po 15 sekundach Majka była już na zewnątrz. Nie wiem ile to trwało - minutę, czy pięć minut, ale poszło tak niesamowicie łatwo i przyjemnie, że aż brak mi słów. Chyba naprawdę było super ;) Potem mnie jeszcze wszystkie babki pochwaliły, że jestem taka spokojna, tak szybko poszło i w ogóle. Super...

Jakby nie było, poród na 4 parcia i 2 skurcze to faktycznie świetna sprawa. Zastanawiałam się, za co tu płacić 300zł przy porodzie rodzinnym. Mąż stałby obok od 14 do 20, byłoby mu niewygodnie a mi w między czasie głupio byłoby zasnąć. A jak przyszłoby co do czego - nie zdążyłby się zestresować a dziecko byłoby już na świecie. To, co przegapił, to widok malucha po urodzeniu!

Dali mi małą na ręce (nie wiem czy by mi ją dali, jakbym się nie dopomniała). To taki moment w życiu, który się pamięta do końca życia (banalne zdanie a sprawa jasna - tak samo jak z pierwszym pocałunkiem i innymi banałami). Zastanawiałam się co mi przyjdzie do głowy, jak własne dziecko po raz pierwszy dotknę. Pamiętam tyle - byłam spięta, zdziwiłam się, że jest 'nawet spora', i pomyślałam coś w stylu 'o rany, i co teraz?'. Czyli żadnych wielkich myśli nie było, które moja rodzina mogłaby z pokolenia na pokolenie powtarzać, a szkoda bo myślałam, że się wykaże weną twórczą :P

Z jednej strony się ucieszyłam, bo mi krocza nie nacinali, ale z drugiej strony, malutka jak wychodziła, to popsuła mamę rączką i musieli biednej mamie 2 szwy założyć na szyjce, na które do dzisiaj się wkurzam będąc w łazience, ale marudzić nie będę bo jak na poród to mały uszczerbek na zdrowiu ^^ jak widać mała już ma charakterek i pokazuje kto tu rządzi!

W głowie miałam tylko jedną myśl - czy jest zdrowa i ile waży (bo o tą wagę tak bardzo się martwiłam, czy chociaż 2800 będzie). Okazało się, że Majka ma 10/10 pkt i waży 3100, czyli wszystko.. super! ^^

To, co mi się nie podobało na oddziale położniczym - JAK TAM GŁOŚNO! gorzej niż w schronisku. Wszyscy tylko płaczą. Dzień i noc. Płacz, płacz, płacz. Oczywiście najintensywniejszy był pierwszej nocy, kiedy tak STRASZNIE chciałam się wyspać!

W pierwszej dobie miała obiekcje co do jedzenia - charakterek po tatusiu, trzeba pomarudzić mamie na złość - ale później już zaczęła ładnie wsuwać.

Na chwilę aktualną nasz słodziak przypadłby do gustu chyba nawet najbardziej wybrednej mamie (w tym nawet mnie) - płacz TYLKO wtedy, gdy jest głodna. Szkoda, że wczorajszej nocy była głodna co godzinę, no ale dzisiaj już spokojniej - co 3 godzinki głoduje. Jest TAK niesamowicie spokojna i wyrozumiała dla mamy, że daje się przewijać i ubierać bez marudzenia (i całe szczęście, bo z moimi dwoma lewymi rękami do dzieci to bym tam zawału dostała, jakbym miała 'to małe coś' przewinąć i przebrać, a 'to' zaczęłoby mi wiszczeć.

Teraz idę ją nakarmić, a potem - opierając się na moim zachowaniu wcześniejszym - będę się na nią patrzeć, jak sroka w malowane wrota, i mimo, że nic się nie będzie działo, to ja będę się głupio uśmiechać, wzdychać i zachwycać, jakie to moje córciątko jest oh i ah, aż w końcu się położę spać do czasu, aż mnie Majka nie obudzi słodkim sopranem, ledwo wstanę, nakarmię, i znowu się zacznę jej przyglądać. I tak w kółko. ^^ A i pochwalę się, że już umiem przewijać, ubierać, podnosić, nosić i karmić! Uspokajać nie umiem, bo nie ma takiej potrzeby - nie było kiedy się nauczyć ^^


Rany, jacy my jesteśmy szczęśliwi!


Majka, ur. 15 sierpnia 2009, godz 20.55

Podobne wpisy:

0 komentarzy

O czym teraz myślisz?