O amortyzatorze, który okazał się korbą

19:30

Wszystkie części do nowego roweru wybrane, kliknięte i już lecą kurierem, lub wyrwane od Męża. Rama cudowna, porządne koła, lekki mostek, dobra kierownica. Praktycznie wszystkie części wyczajone w spokoju, wybierane rozważnie, dobrane w idealnym stosunku jakości do ceny.
Oczekujemy kół i amortyzatora. Udajemy, że się nie denerwujemy. Amorek kliknięty w czwartek. Prosiłam, żeby wysłała tego samego dnia. No niestety nie da się, bo pracuje do 22, ale następnego dnia z rana wyśle go jej siostra.
W piątek info, że zapomniała wysłać podkładek pod pancerze, ale jeśli potrzebuję, to wyśle je poleconym z Carrefoura w niedzielę. Potrzebuję, wyślij. Ok, nie ma problemu.
W poniedziałek przyszły dwie paczki. Jedna duża, widać że w środku wystaje fragment opony. Ale ta druga paczka jakaś taka przymała, jak na amortyzator.
Oczywiście jak kompletowaliśmy części, to wszystko szło jak z płatka. Ale jak brakuje tylko jednej (najważniejszej) części, to coś się musi spierdolić. Otwieram paczkę w poniedziałek, a tam zamiast amortyzatora, to jakaś brzydka, stara, porysowana korba. Odkręcamy sytuację, ale to wymaga czasu. Przesyłki się pomyliły. Amorek poszedł do Łodzi, a do mnie przyszła korba. O tyle dobra sytuacja, że druga paczka poszła do znajomego sprzedającej, więc nie zrobi nas w bambuko i zamiana się uda. Teoretycznie.
Miał go odesłać w poniedziałek, ale pracował do 22, więc wyśle we wtorek.
We wtorek przyszły podkładki do pancerzy. Amortyzator nie został wysłany, bo kolesia ściągnęli jednak do pracy.
W środę brak kontaktu do dziewczyny, bo była na pogrzebie (jakby to miało znaczenie, mogła odpisać po powrocie).
Dziś, w czwartek, 8 dni po kliknięciu aukcji dostaję info, że wczoraj paczka wyszła z rana, więc dziś powinna przyjść. I teraz zaczyna się cyrk ....
 
Od rana siedzę cicho w oczekiwaniu na kuriera. Mam ułatwione zadanie, ponieważ Majka w przedszkolu (w końcu wrzesień, koniec bajek na cały regulator od samego rana). A cicho być muszę, ponieważ domofon mamy wyjątkowo cichy. Dzwonek do drzwi również. Dodatkowo muszę dziś iść na zebranie do przedszkola, co za tym idzie - muszę umyć głowę, ale przekładam to mycie na "po kurierze", bo jak przyjdzie gdy będę w łazience, to nie usłyszę domofonu, a jak ktoś mu nawet otworzy na dole, to ja mu nie otworzę na górze, bo dzwonka do drzwi też nie usłyszę.
I tak przekładam i przekładam to mycie włosów. Godzina 14, zaraz trzeba zrobić obiad, zjeść, wyjść, no trzeba w końcu te kudły zrobić na bóstwo. Drzwi zostawiłam do łazienki otwarte. Wodę odkręciłam tak, że ledwo leci- niech będzie mycie na pół-sucho, byle było cicho. Głowa mokra, szampon, piana i te sprawy. Dzwonek do drzwi. Wiedziałam, no kurwa. Wiedziałam!
Spłukuję szybko (i dokładnie), narzucam na włosy ręcznik (okazało się, że jednak nie dokładnie), wściekła lecę po szlafrok przeklinając w myślach ręcznik, w który właśnie wsiąka piana. Podbiegam do drzwi, stoi ktoś bez paczki. Kurwa. No dobra, może jest ciężka więc ktoś ją postawił. Pytam, kto to. "Sąsiadka, może otworzyć, porozmawiać?". A niech cię szlag. Dobra, otwieram. Stoi kobieta z głupim wyrazem twarzy, taka idiotka łamane przez ćwierć downa. Przypomniałam sobie - to ten świr, co sepleni i na wszystkie zakupy zabiera ze sobą kota w wiklinowym koszyku. Autentycznie. Wkłada kota do koszyka i maszeruje z nim, z tym kotem siedzącym w koszyku, po mieście, po sklepach. Słyszałam, że niektórzy chodzą z psami kupować wędliny. Jak pies ma chrapkę na parówkę, to ją kupią, bo jest w niej mięso. A jak pies nie wyczuwa entuzjazmu do mięsa, to go nie kupują, tego mięsa, bo zawartość mięsa w tym mięsie prawdopodobnie jest znikoma. Takie mięso bezmięsno-wegetariańskie. Natomiast w czym może pomóc kot to pojęcia nie mam kompletnie. Jeśli babka ma kompleks nierzucania się w oczy, to zaczęła odnosić sukces na tej płaszczyźnie.
Otwieram więc drzwi temu kociemu entuzjaście i patrzę, zaciekawiona, w oczekiwaniu na pytanie czy może wejść i się rozejrzeć jak mieszkamy (w końcu nowi z nas sąsiedzi, mieszkamy od 3 mcy za jej ścianą, a kobitki w jej wieku lubią wdepnąć, pogapić się, obgadać wylukaną chatę z innymi i rozpuścić plotki). Czekam na to 'czy mogę wejść', żeby puścić jej podwójną wiązankę - raz, że nie okazała się kurierem, a dwa, bo nienawidzę takich typów babć. A tu zaskoczenie - już pierwszym pytaniem mnie zabiła.

- Czy to Pani tu mieszka?
Moja mina okazała się adekwatna do pytania, bo zmieszana, nie czekając na odpowiedź, kontynuowała:
- Bo ja nie wiem, czy był u mnie ten, co miał gaz dziś sprawdzać.
No jak można nie wiedzieć, czy ktoś u niej był. Gdyby był, to by wiedziała. Nie wie że był, więc nie było. Reasumując powinna wiedzieć, że u niej go nie było. Czepiam się, bo wiem o co jej chodzi, ale zdanie źle zbudowała, więc złapałam za słowo w myślach, wiadomo żem wredna. Poprawiła mi trochę humor, więc kulturalnie odpowiedziałam, że wiem, że u mnie nie było, po czym dałam znać że rozmowę uważam za zakończoną zamykając jej drzwi przed nosem, zanim zdążyła ocenić mój wystrój przedpokoju.
Mija 10 minut, przychodzi 'ten od gazu'. Powstrzymałaby się nadgorliwa, to miałabym czysty ręcznik. I pewnie zdążyłabym wysuszyć głowę, bo oczywiście musiałam mu otworzyć z suszarką w ręku.
Kiedy przyszedł amortyzator? Ano oczywiście kiedy byłam na zebraniu.
Ostatecznie jednak cud dokonał się dn. 4-9-2014 jakoś przed północą, kiedy to niemal samodzielnie złożyłam maj brend nju bajsikl nic nie gubiąc ani nie psując w między czasie. Tymczasem rowerek pięknie zdobi nasz duży pokój (wraz z pozostałymi 3 rowerami, jednak nie jest źle- ilość rowerów jeszcze nie przekracza ilości mieszkańców;)

Podobne wpisy:

0 komentarzy

O czym teraz myślisz?