W tym miesiącu nie przewiduję żadnych kosmetycznych wydatków, w związku z czym pomyślałam, że gdyby mi coś w łapki wpadło, byłoby bardzo fajnie ;) Poprawa nastroju po ostatnich przebojach na izbie przyjęć wskazana - a w takiej formie byłoby ekstra :D
Tak więc aby wygrać, należy mieć szczęście - to najważniejsze :P bo udostępnienie informacji o rozdaniu jak również pstryknięcie Like it! na FB to tylko formalność. No to trzymajcie kciuki ;)
Przez kilka ostatnich dni leżałam na łóżku brzuchem do góry.
Jakby się dało umiejscowić obok komputer w taki sposób, żeby było wygodnie 24/7, pozycja leżąca zapewne nie zmieniłaby się, jednak z braku takiej możliwości było trzeba powrócić do pozycji naturalnej, tj. kierunek -> komputer.
Tak więc leżałam - nie miałam wyjścia, bo nie mogłam chodzić. Problemy z równowagą czyli chodzenie podkręconym zygzak'iem, mrowienie szczęki, wymioty, wyostrzony słuch, wirowanie w oczach i ostatecznie - oczopląs. Po czterech dniach leżenia dodatkowy bonus: boki 'wyleżane', kości bolą.
To nie efekt imprezy - tylko wizyty u dentysty. Pieprzona lewa górna ósemka!
Półtora miesiąca temu, podczas mycia zębów (o ironio!) złamała się, bez wcześniejszych objawów zmęczenia, czy przejedzenia. Trzeba było zrobić z tym porządek, więc od razu telefon do dentysty- niestety zęba nie naprawiamy od ręki, bo boli jak diabli podczas prac wykopaliskowych (bo ciężko inaczej nazwać próbę dostania się do ostatniego zęba w górnym rzędzie). Pozostaje 'opatrunek' - założony na 10-14 dni, ale są wakacje, więc z 10dni robi się prawie miesiąc. Co się zaleczyło w tym czasie, zdążyło się znowu sknocić. Znowu boli podczas wykopalisk. Więc ponownie opatrunek na dwa tygodnie. Po kolejnych 10 dniach dalej boli, więc trzeci opatrunek. A roboty przy tym zębie tyle co nic przez te trzy wizyty - na fotelu dosłownie kilka minut. Za to wycieczka do dentysty: przeorganizować cały dzień, dopasować to do grafiku w pracy, pół godziny jazdy z dzieckiem po mieście, drugie tyle w kolejce (bo punktualnie to jeszcze nigdy do niej nie weszłam, zawsze opóźnienia), powrót - w sumie: cały dzień przygotowywań, żeby wizytę znowu przełożyć. W sumie trzy takie dni. Nastawiasz się, że 'to już, w końcu, nareszcie, fin!', a tu kolejna wizyta. I kolejna. No szlag by to!
No i wychodzę z trzecim opatrunkiem, a tu mi coś nogi uciekają. Mobilizuję się żeby iść prosto, a tu - myk! - noga zawadza o krawężnik. I tak stopniowo, stopniowo... apokalipsa. Czekając na parkingu musiałam się złapać znaku drogowego, żeby się nie przewrócić stojąc.
EKG w normie. Cukier też. Ciśnienie ok. Tomografia również.
Położyli mnie wśród starych dziadków, imprezowiczów, pijaczków z poobijanymi oczami - zamieszanie jak w supermarkecie przy niesprawnej kasie. Nietypowa sytuacja, którą zapamiętałam: dziadek z padaczką co 5 minut miał atak a po każdym ataku pytał się, 'co to było?'. Przez całą noc nikt mu nie odpowiedział.
Wypuścili mnie z neurologii o 7, skierowali na laryngologię. Wyszłam z trzema lekami, kuśtykając. Cztery dni leżałam, zanim wstałam do kompa. Cztery dni! Ja i cztery dni w łóżku bez kompa. Apokalipsa.
Ostatecznie to jakiś problem z nerwem (całe szczęście pomysł zespołu Meinera został odrzucony - i bardzo dobrze, bo brzmi okropnie). Właściwie nikt specjalnie nie wnikał, czy to przez ząb, czy przez wirusy jakieś. Stwierdzili, że to nerw, na podstawie stuknięcia młotkiem w kolano i obserwacji ruchu moich oczu kiedy wodziłam za długopisem - resztę im dopowiedziałam, chociaż byłabym jak otwarta księga nawet gdybym się nie odezwała. To nerw, w przyczynę nie wnikać - bo co by się tam ktoś przejmował, skąd to się u mnie wzięło. A idźcie wszyscy wpizdu. Szkoda nerwów, nerwów wszelakich.
Teraz jest już lepiej. U dentysty byłam we wtorek, dziś jest poniedziałek czyli mija tydzień. I dzisiaj... idę do dentysty na 11.20. Kurwa, mam nadzieję, że przeżyję.
Jakby się dało umiejscowić obok komputer w taki sposób, żeby było wygodnie 24/7, pozycja leżąca zapewne nie zmieniłaby się, jednak z braku takiej możliwości było trzeba powrócić do pozycji naturalnej, tj. kierunek -> komputer.
Tak więc leżałam - nie miałam wyjścia, bo nie mogłam chodzić. Problemy z równowagą czyli chodzenie podkręconym zygzak'iem, mrowienie szczęki, wymioty, wyostrzony słuch, wirowanie w oczach i ostatecznie - oczopląs. Po czterech dniach leżenia dodatkowy bonus: boki 'wyleżane', kości bolą.
To nie efekt imprezy - tylko wizyty u dentysty. Pieprzona lewa górna ósemka!
Półtora miesiąca temu, podczas mycia zębów (o ironio!) złamała się, bez wcześniejszych objawów zmęczenia, czy przejedzenia. Trzeba było zrobić z tym porządek, więc od razu telefon do dentysty- niestety zęba nie naprawiamy od ręki, bo boli jak diabli podczas prac wykopaliskowych (bo ciężko inaczej nazwać próbę dostania się do ostatniego zęba w górnym rzędzie). Pozostaje 'opatrunek' - założony na 10-14 dni, ale są wakacje, więc z 10dni robi się prawie miesiąc. Co się zaleczyło w tym czasie, zdążyło się znowu sknocić. Znowu boli podczas wykopalisk. Więc ponownie opatrunek na dwa tygodnie. Po kolejnych 10 dniach dalej boli, więc trzeci opatrunek. A roboty przy tym zębie tyle co nic przez te trzy wizyty - na fotelu dosłownie kilka minut. Za to wycieczka do dentysty: przeorganizować cały dzień, dopasować to do grafiku w pracy, pół godziny jazdy z dzieckiem po mieście, drugie tyle w kolejce (bo punktualnie to jeszcze nigdy do niej nie weszłam, zawsze opóźnienia), powrót - w sumie: cały dzień przygotowywań, żeby wizytę znowu przełożyć. W sumie trzy takie dni. Nastawiasz się, że 'to już, w końcu, nareszcie, fin!', a tu kolejna wizyta. I kolejna. No szlag by to!
No i wychodzę z trzecim opatrunkiem, a tu mi coś nogi uciekają. Mobilizuję się żeby iść prosto, a tu - myk! - noga zawadza o krawężnik. I tak stopniowo, stopniowo... apokalipsa. Czekając na parkingu musiałam się złapać znaku drogowego, żeby się nie przewrócić stojąc.
EKG w normie. Cukier też. Ciśnienie ok. Tomografia również.
To mówi pani, że co się pani dzieje?Na izbie przyjęć ciągle tłumaczę komuś innemu co się dzieje, zupełnie jakby nie mógł mnie tylko jeden lekarz wypytywać, no bo po co chorym ułatwiać życie? Źle się kurwa dzieje. Kiepsko widzę, rzygam, chodzić nie mogę - więc mnie na wózek posadzili i mam czekać. No to sobie poczekałam od 15 do 23 aż mnie w końcu położyli w drugiej części izby przyjęć - takiej 'dla wybranych'. W między czasie zabrali mi wózek, i musiałam kuśtykać o własnych siłach, bo byli inni bardziej potrzebujący - bardziej potrzebujących rozumiem, ale dlaczego jest tak mało wózków ja się pytam???
Położyli mnie wśród starych dziadków, imprezowiczów, pijaczków z poobijanymi oczami - zamieszanie jak w supermarkecie przy niesprawnej kasie. Nietypowa sytuacja, którą zapamiętałam: dziadek z padaczką co 5 minut miał atak a po każdym ataku pytał się, 'co to było?'. Przez całą noc nikt mu nie odpowiedział.
Wypuścili mnie z neurologii o 7, skierowali na laryngologię. Wyszłam z trzema lekami, kuśtykając. Cztery dni leżałam, zanim wstałam do kompa. Cztery dni! Ja i cztery dni w łóżku bez kompa. Apokalipsa.
Ostatecznie to jakiś problem z nerwem (całe szczęście pomysł zespołu Meinera został odrzucony - i bardzo dobrze, bo brzmi okropnie). Właściwie nikt specjalnie nie wnikał, czy to przez ząb, czy przez wirusy jakieś. Stwierdzili, że to nerw, na podstawie stuknięcia młotkiem w kolano i obserwacji ruchu moich oczu kiedy wodziłam za długopisem - resztę im dopowiedziałam, chociaż byłabym jak otwarta księga nawet gdybym się nie odezwała. To nerw, w przyczynę nie wnikać - bo co by się tam ktoś przejmował, skąd to się u mnie wzięło. A idźcie wszyscy wpizdu. Szkoda nerwów, nerwów wszelakich.
Teraz jest już lepiej. U dentysty byłam we wtorek, dziś jest poniedziałek czyli mija tydzień. I dzisiaj... idę do dentysty na 11.20. Kurwa, mam nadzieję, że przeżyję.
Niestety jako że TERA straciła moje zainteresowanie ostatnimi czasy, a Mąż zakupił rozreklamowane GW2, nie omieszkałam nie zerknąć co to takiego. Wstępnie nie podobało mi się wcale, ale zdanie wypadałoby sobie jakieś wyrobić na temat tak rozpoznawalnego tytułu. No więc zaczęłam grać, troszkę na siłę nawet, i... wsiąkłam :)